Tłum w Operze
- Szczegóły
- Kategoria: Dzieje się
- Utworzono: niedziela, 09, czerwiec 2013 14:00
- Arleta, Bogusia
Wczoraj o godz. 13 tłumnie zgromadziliśmy się przed kościołem pw. św. Marii Magdaleny. Niecierpliwie czekaliśmy na początek spaceru z P. Beatą Maciejewską. Czekaliśmy, czekaliśmy, a w kościele msza. Nic to jednak dla nas! Rozpoczęliśmy naszą wycieczkę od okrążenia kościoła, wykorzystując "ostatki" ładnej pogody ;) Dzielni współpracownicy Pani Beaty przynieśli sprzęt nagłaśniający, przez co mogliśmy się poczuć nieco "pielgrzymkowo". Ale to chyba dobre skojarzenie, kiedy człowiek stoi przy kościele ;)
Kościół istniał jeszcze zanim wytyczono Rynek i okoliczną siatkę ulic. Od kościoła św. Wojciecha do św. Elżbiety przez Rynek, ulice Szewską i Wita Stwosza ciągnął się cmentarz. Pod kościołem św. Marii Magdaleny zmarłych chowano piętrowo. Mimo to później w tym miejscu wytyczono plac targowy. Sam kościół przez wieki funkcjonował jako mauzoleum najbogatszych wrocławian. Na przełomie XVIII i XIX w. doliczono się w kościele 241 pomników nagrobnych - podobną „kolekcję” można znaleźć tylko w bazylice Mariackiej w Krakowie. Niestety nie wszystkie pomniki zachowały się.
Usłyszeliśmy też historię kościelnego dzwona, który odlano w 1386 r. i który ważył ok. 6 ton. Wystarczyło uderzyć w niego 50 razy, aby kolejne 50 razy uderzył już sam. Na płaszczu, pod którym mieściło się 15 osób umieszczono scenę ukrzyżowania oraz napis Imię moje brzmi Maria. Błogosławieni niech będą ci, którzy mnie posłuchają i zrozumieją. Dzwon „Maria” został rozbity w czasie wybuchu w 1945 r. Nie wiadomo jak doszło do wybuchu: według jednych w kościele znajdował się skład amunicji, inni wskazują na benzynę składowaną w świątyni przez armię radziecką.
Nie mogło też zabraknąć historii o mostku pokutnic. W 1887 r. miasto postanowiło uczcić 90. urodziny cesarza Wilhelma I. Uczczono je tak płomiennie, że mostek zajął się ogniem, który przeniósł się na hełm północnej wieży. Mostek wykorzystywano też w prowadzeniu polityki pronatalistycznej ;) Matki przyprowadzały córki pod mostek, pokazywały kłębiące się na nim cienie i ostrzegały, że jeżeli dziewczyny nie będą chciały wyjść za mąż, to po śmierci będą zamiatać rzeczony mostek. Dopóki legenda była żywa, przyrost naturalny we Wrocławiu utrzymywał się na dodatnim poziomie ;)
Na zdjęciach 6 - 8 zobaczycie portal po północnej stronie kościoła. Ma zachowane oryginalne elementy z 1745 r. Obok portalu znajduje się epitafium Gerharda Hendrika. Część została niestety zrabowana: brakuje w nim postaci Chrystusa zmartwychwstałego z chorągiewką i tablicy inskrypcyjnej. Epitafium szykowało dla siebie małżeństwo Boguslawitz (?). W 1599 r. wybuchła dżuma, umarło 2 tys. ludzi. Zaraza na kilka miesięcy uspokoiła się, potem jednak znów uderzyła zabijając 1,5 tys. osób, w tym 11 dzieci (8 synów i 3 córki) wspomnianego małżeństwa. Przygotowane dla siebie epitafium rodzice wykorzystali więc na pogrzeb swoich dzieci.
Kolejne epitafium (na 12. zdjęciu w naszej galerii) należy do Margarety Irmisch zmarłej w 1518 r. Była żoną złotnika, mieli 3 córki i 4 synów. Epitafium przedstawia pożegnanie Marii i Jezusa, a jako że eksponuje uczucia, stanowi zwiastun renesansu we Wrocławiu.
We wschodnią ścianę kościoła (zdj. 13 - 14 i 16) wmurowano w 1917 r. tablicę - zrobiono to z okazji uczczenia 400-lecia reformacji. Mówi się, że reformacja wrocławska rozpoczęła się symbolicznie właśnie w kościele św. Marii Magdaleny. W 1523 r. dr Johann Hess odprawił tu pierwsze ewangelickie nabożeństwo. Na tablicy jego postać trzyma w rękach Biblię. Koło Hessa stoi grupka najbardziej wpływowych wrocławian: Ambrosius Moiban, pierwszy pastor luterański kościoła św. Elżbiety; Valentin Friedland zwany Trotzendorfem, zasłużony dla rozwoju nowoczesnej edukacji na Śląsku, założyciel słynnego gimnazjum nowożytnego w Złotoryi; lekarz 3 cesarzy, Crato von Krafftheim, umarł zarażony, lecząc ludzi w trakcie kolejnej epidemii; Heinrich Rybisch, patrycjusz z Saksonii, intrygant i ówczesny biznesmen :), wystawił sobie nagrobek w kościele św. Elżbiety (zniszczony przez mieszczan), właściciel pałacu przy ul. Ofiar Oświęcimskich z napisem przy wejściu Nie zazdrość, tylko zbuduj sobie lepszy, na portalu jego domu znajdowała się rzeźba przedstawiająca jego żonę w trakcie porodu.
W ścianę po południowej stronie kościoła (zdj. 19 - 21) wmurowano z kolei portal pochodzący z opactwa na Ołbinie (założonego tam przez Piotra Włostowica). W 1529 r. po zwycięstwie reformacji próbowano uszczuplić stan posiadania kościoła katolickiego. Zaplanowano - pod pretekstem zagrożenia tureckiego - zburzenie opactwa ołbińskiego, aby nie zostało przez wroga wykorzystane jako przyczółek do ataku. Optował za tym Rybisch i ówczesny starosta generalny Śląska, Achatius Haunold. Staroście udało się materiał rozbiórkowy z opactwa wykorzystać dalej: wybrukowano Nowy Targ, umocniono forty i nabrzeża Odry, zbudowano domy najmożniejszych patrycjuszy (w tym Rybischa). Portal ocalał przeniesiony do kościoła św. Marii Magdaleny. Przedstawia sceny z życia Maryi i Jezusa, ale także potwora z ludzką głową nakrytą infułą - tzw. biskup morski.
Kawałek dalej - idąc w stronę głównych drzwi - znajduje się wejście nie przypominające typowych drzwi do kościoła (zdj. 23). Nicolaus Rehdiger, XVI-wieczny patrycjusz, wszędzie demonstrował swoje bogactwo. Radnych miejskich przezywano wówczas „rehdigerowymi pociotkami”. Patrycjusz wystawił sobie wspaniały pomnik nagrobny w kościele św. Elżbiety, a u św. Marii Magdaleny ufundował portal. Herby w narożach należą do niego i jego żony.
Po obejrzeniu kościoła (także jego wnętrza) wszyscy raźnym krokiem mimo (oraz pewnie także dzięki) deszczu ruszyliśmy do Opery. Tam czekał na nas już Dyrektor, aby powiedzieć słów kilka o tym niezwykłym gmachu. Widownia liczyła kiedyś 1,5 tys. miejsc, ale po kolejnych modernizacjach ich liczbę ograniczono do 760. Teatr Miejski był dawniej miejscem, do którego przychodzili wszyscy mieszkańcy, niezależnie od miejsca w hierarchii społecznej. Nie występowała bariera finansowa, bo można było znaleźć w teatrze miejsce kosztujące 30 groszy (choć niewiele można było z nich zobaczyć). Wyjątkowo wszyscy mogliśmy posiedzieć na najlepszych miejscach i to zupełnie za darmo ;)
W 1945 r. odbyła się pierwsza premiera operowa we Wrocławiu - „Halka”. Przygotowała ją międzynarodowa ekipa: orkiestra i balet pochodziły z Niemiec, chór przyjechał z Bytomia, kostiumy wypożyczono z Krakowa, reklamę robił radziecki „kukuruźnik”, który krążył nad miastem, rozrzucając ulotki. Pierwsze recenzje nie były jednak zbyt pochlebne, co można wyjaśnić np. faktem, że główną rolę uwiedzionej dziewczyny odgrywała ponad 50-letnia kobieta.
Nie mogło też zabraknąć anegdot... Na początku września 1945 r. we Wrocławiu znajdowała się grupka Polaków, którzy na dodatek przyjechali tu na front. Jedna z historii mówi, że jeden z widzów przyszedł do opery z karabinem maszynowym. Próbowano mu go odebrać w szatni, ale odmówił - siedział w jednym z pierwszych rzędów, trzymając broń na kolanach.
Po obejrzeniu kilku pomieszczeń nasza wycieczka udała się na Wzgórze Partyzantów...
Bastion Sakwowy przekształcono we wzgórze widokowe dopiero, kiedy zapadła decyzja o przekształceniu fortyfikacji i postanowiono założyć w ich miejscu promenadę. Szlak spacerowy miał naśladować promenady z innych miast, głównie Wiednia i Krakowa. Niektórzy byli przeciwni przekształceniom, argumentując to m.in. obawą przed ewentualnym buntem mieszkańców, który można było pacyfikować z bastionu. Kłótnie trwały kilkadziesiąt lat, jednak w końcu zdecydowano o zmianie przeznaczenia wzgórza. Zaczęto na nim wznosić kompleks rozrywkowo-rekreacyjny autorstwa braci Liebich (właścicieli cukrowni w Klecinie.
W czasie obrony Festung Breslau na wzgórzu znajdował się schron dowództwa twierdzy. Zniszczono posąg Wiktorii i wieżyczki na szczycie wzgórza, aby utrudnić armii sowieckiej odnalezienie tego miejsca . W maju 1967 r. podczas juwenaliów pod ciężarem tłumu runęła część murowanych barierek. Część osób spadła, studenci na niższym piętrze uderzani byli elementami konstrukcji. W efekcie 10 osób zostało ciężko rannych, jedna osoba zginęła; wzgórze zostało zamknięte. Otwarto je znów w 1974 r., ale od tej pory było już tylko gorzej. Aż trudno uwierzyć, że w 1842 r. warszawski „Magazyn Powszechny Użytecznych Wiadomości” pisał o tym miejscu: Piękne aleje, boczne aleje w gęstwinach, dobór kwiatów, szpalery z ligustru wzdłuż rzeki i widoki - panorama miasta, Sobótka i Sudety.
Na koniec dla porównania kilka starszych zdjęć zrobionych parę lat temu na Wzgórzu Partyzantów. Jak widać tempo niszczenia tego miejsca jest zastraszające...